Frank Sidebottom był jedną z najbardziej zwariowanych osobowości alternatywnego rocka Wielkiej Brytanii. Niespecjalnie utalentowany, tryskał energią, parodiował Beatlesów, pozornie nieświadomy swoich wad. Znakiem rozpoznawczym showmana było to, że przypominał postać z kreskówki. Głowę miał zasłoniętą papierową maską w kształcie dyni, na której wyróżniały się namalowane farbą wielkie smutne oczy i dziecięcy uśmiech. Dziwaka i ekscentryka wymyślił Chris Sievey, muzyk zespołu The Freshies, który na początku lat 80. ubiegłego stulecia utożsamił się ze swoim bohaterem i jako Frank dawał koncerty, prowadził liczne programy telewizyjne, udzielał wywiadów, tak że pod koniec dekady faceta z papierową głową znała już cała Anglia.
W mało zabawnym komediodramacie Irlandczyka Leonarda Abrahamsona o młodym nieuzdolnionym człowieku (Domhnall Gleeson) – przyjętym do zespołu Franka w miejsce klawiszowca, który nie wiedzieć czemu popełnił samobójstwo – tajemniczy wdzięk Franka zostaje zastąpiony jakimś absurdalnym nabzdyczeniem i egzystencjalną farsą. Niby układa się to w wymuszoną, żartobliwą historyjkę o poszukiwaniu nowego brzmienia przez awangardową grupę pod wodzą pozbawionego charyzmy, groteskowego lidera, a tak naprawdę jest szalenie pretensjonalne, sztubackie i nieawangardowe. Chcąc się wpasować w szyderczo-wisielczą konwencję, należałoby uprzedzić, że napięcie filmu zbudowane jest wyłącznie na oczekiwaniu, czy grający Franka Michael Fassbender zdejmie w końcu maskę i pokaże twarz, dowodząc, że zapłacono mu nie tylko za podkładanie głosu. Tak czy inaczej, aktor grający Franka prezentuje życiową formę. Ze szkolnego wygłupu czyni perełkę, ale i tak o tym filmie chce się jak najszybciej zapomnieć.
2,806 total views, 3 views today