Konkurs na najlepszą recenzję dotyczącą filmów pokazywanych w ramach XVI Przeglądu Kina Europejskiego „Ostatnie granice” – OBLICZA MIASTA 2021 rozstrzygnięty!
Zabij to i wyjedź z tego miasta”, czyli udręka świadomości Kiedy wychodziłam z kina po obejrzeniu „Zabij to i wyjedź z tego miasta” byłam przekonana, że film mi się nie podobał i że napiszę o nim niepochlebną recenzję. Ale już podczas rozmowy ze współtowarzyszami zaraz po filmie zauważyłam, że tak naprawdę wiele fragmentów do mnie przemówiło. A w przeciągu kilku dni po seansie, gdy kolejny raz wracały do mnie różne sceny z dzieła Wilczyńskiego, zaczęłam dochodzić do wniosku, że nie umiem jednoznacznie określić mojego stanowiska. I zrobiło się jeszcze ciekawiej. Ale od początku. „Zabij to i wyjedź z tego miasta” powstawało 14 lat, a światło dzienne ujrzało w roku 2019. I to chyba nie przypadek. Pandemia rozciągnęła przyjęcie filmu – swoją oficjalną premierę miał w lutym 2020 roku. Rzeczywistość pandemii, mimo że tak straszna i beznadziejna, wielu z nas nauczyła większej empatii i wrażliwości. A te dwie cechy są moim zdaniem niezbędne do odbioru „Zabij to i wyjedź z tego miasta”, tej dziwacznej, brzydkiej, porwanej animacji określanej mianem horroru. Faktycznie pewne cechy horroru da się w niej odnaleźć, ale dla mnie głównym horrorem była kreska Wilczyńskiego. Cóż mogę poradzić, że lubię rzeczy ładne. Tak mam i już. Stylistyka filmu była dla mnie absolutnie nie do zniesienia. Momentami miałam wrażenie, jakby autor szczycił się tą brzydotą, jakby starał się, żeby wszystko było jak najbardziej pokraczne. Być może tak było, być może po prostu Wilczyński taką ma kreskę i estetykę, ale zdecydowanie dla koncepcji filmu i dla snutej opowieści miało to sens. Ładną animacją zupełnie inaczej opowiadałoby się o kruchości i miałkości ludzkiego życia, o jego bezsensie, o przemijaniu i odchodzeniu miejsc i ludzi, o szarym, przyziemnym i jakże ciężkim dniu codziennym. Zgrabny i symetryczny rysunek byłby niewiarygodny dla historii osadzonej w peerelowskiej Łodzi. Łódź dzisiaj jest trudna, choć z każdym rokiem coraz lepsza, Łódź wtedy, jeśli wierzyć autorowi, była lekkim koszmarem. Ale tak naprawdę nie musi to być Łódź – miasto z „Zabij to i wyjedź z tego miasta” jest na tyle uniwersalne, że można by je dopasować do wielu miast z siecią tramwajową w Polsce. I tu chyba trafiamy w sedno tego dzieła – jego uniwersalizm. Jak na historię o określonych bohaterach i konkretnym mieście to aż dziwne, jak szeroko może docierać i do jak wielu różnych osób może trafiać. Co prawda, gdy podjęłam się dyskusji o filmie z mocno starszym ode mnie kinomanem usłyszałam, że jestem za młoda, by to zrozumieć. Za młoda, by zrozumieć codzienne przygnębienie, ból po utracie kogoś bliskiego, zmiany zachodzące dookoła mnie? Myślę, że dzieło Wilczyńskiego wymaga właśnie wspomnianej wcześniej przeze mnie empatii i wrażliwości. A może nawet czułości. To prawda, że nie wzruszają mnie głosy Krystyny Jandy czy Andrzeja Wajdy wcielających się w różne postaci czy też dawny, nieznany mi wizerunek miasta, które dziś jest zupełnie inne, a już tym bardziej nostalgia za młodością czy dorosłością w dziwnej polskiej rzeczywistości PRL-u i okresu transformacji. Za to zdecydowanie przemawia do mnie przygnębienie, czy nawet depresja głównego bohatera/autora, trudność w porozumieniu z odchodzącymi pokoleniami, cierpienie po stracie kogoś, 2 z kim nie dane było się nam pożegnać. Tu wrócę znów do wielkiej zalety i moim zdaniem przyczyny fenomenu filmu – jego uniwersalizmu wymieszanego z dziwaczną unikalnością. Żałość i kruchość ludzkiego życia wyzierają z każdej sceny dzieła, a cierpienie wynikające ze świadomości lub dojścia do świadomości tego buduje jego mroczny, depresyjny klimat. Pandemia, kryzys klimatyczny, kryzys uchodźczy, niepewność jutra, chore zawirowania polityczne to rzeczywistość, w jakiej każdy, nie tylko starszy, a być może przede wszystkim młody widz porusza się na co dzień. I to wszystko echem odbija się podczas oglądania filmu, który być może opowiada o czasach minionych, ale dotyka problemów wciąż aktualnych i ciągle narastających. „Zabij to i wyjedź z tego miasta” zapowiadałabym raczej jako impresję z elementami surrealizmu, niż horror. Choć może horrorem jest tu zwykłe, codzienne ludzkie zmęczenie i cierpienie, cykliczny znój każdego dnia wypełnionego kłótniami, zmaganiami z własnymi słabościami i słabościami innych, powtarzającymi się czynnościami nie pozostawiającymi nawet cienia nadziei na lepsze. W końcu, jak naszego bohatera głosem Andrzeja Wajdy podsumował Powstaniec: miły, ale dziwnie smutny. Tylko jaki ma być, gdy prowadzi nas przez nieodwracalnie minione, nieidealne dzieciństwo i młodość, przez miasto, którego już nie ma, a po drodze napotyka ważnych dla siebie ludzi, którzy odeszli na zawsze? W smutek Wilczyńskiego widz zanurza się całym sobą, bo nie ma innego wyboru, nie ma przestrzeni na oddech, na radość, na odpoczynek od bycia świadomym nieodłącznej, nieuniknionej, wszechobecnej śmierci. A wszystkiemu towarzyszy wybitna, przejmująca muzyka Tadeusza Nalepy i zespołu Breakout, która wciąga nas w tę matnię scenek rodzajowych z życia miasta, surrealistycznych wizji oraz rozmów, które się nigdy nie odbyły, choć powinny. Nie, zdecydowanie nie jestem na to wszystko za młoda, choć może chwilę dłużej zajęło mi zrozumienie, dlaczego ten film tak bardzo mnie zabolał. I dlaczego zostanie ze mną na dłużej, choć samego oglądania nie można zaliczyć do przyjemnych
1,055 total views, 2 views today