Recenzja filmu: „Czarny węgiel, kruchy lód”, reż. Diao Yi’nan. Janusz Wróblewski

Zbrodnie z miłości
Chińskie kryminały nieczęsto docierają na nasze ekrany. Krwawe gangsterskie porachunki z elementami sztuk walki opatrzyły się i spowszedniały.
 
„Czarny węgiel, kruchy lód” (zwycięzca ubiegłorocznego festiwalu w Berlinie) to zupełnie inna liga. Przypomina gęste psychologicznie skandynawskie kino noir z zaskakującymi relacjami. Misterna, trójpoziomowa intryga, osadzona na zaśnieżonej prowincji w środowisku pracowników kopalni, osnuta jest wokół ślimaczącego się śledztwa w sprawie makabrycznych zbrodni. Co kilka lat znajdowane są na hałdach pokrojone i zapakowane w plastikowe siatki szczątki mężczyzn. Dochodzenie prowadzi policjant, typ chandlerowskiego pechowca z wyrzutami sumienia za przypadkową strzelaninę, w wyniku której zginęło jego dwóch kolegów. Po kilku latach picia i staczania się na dno znajduje zatrudnienie w firmie ochroniarskiej, nie tracąc nadziei na wykrycie sprawców zbrodni. Nitki prowadzą do pięknej, małomównej pracownicy pralni. Kobieta początkowo wydaje się główną podejrzaną, później bezbronną ofiarą, by w końcu stać się kimś w rodzaju tragicznej femme fatale. Bohaterów łączy niejednoznaczna więź oparta na erotycznym przyciąganiu, braku zaufania oraz chęci wyładowania frustracji za klęskę poniesioną w miłości. Film trzyma w napięciu, chwilami ogląda się go jak gorzki romans o zawiedzionych nadziejach, innym razem szokuje brutalnym obliczem Chin, kraju z kompletnie rozchwianym systemem wartości, pogubionych wewnętrznie, niespełnionych emocjonalnie ludzi.Czarny węgiel, kruchy lód (15)
 

 2,973 total views,  3 views today