„Midsommar –w biały dzień”,czyli groza czai się w promieniach słońca
Grupa amerykańskich studentówwyjeżdża do Szwecji na folkowy festiwal związany z przesileniem letnim.Zapowiada się dobra zabawa, czas relaksu i nowych doznań.Jednak w filmach Ariego Astera efekt końcowy przerasta oczekiwania. Dotyczy to także„Midsommar–w biały dzień”.Reżyser wprowadza widza w opowieść dosyć powoli. Z jednej strony skupia się głównej bohaterce Dani (świetna Florence Pugh), a z drugiej przedstawia ją oczyma grupy przyjaciół, do której należy jej chłopak Christian (Jack Reynor), planujący zakończenie ich czteroletniego związku.Dzięki temu ciekawemu zabiegowi widz jednocześnie utożsamia się z Dani oraz patrzy na nią z zewnątrz i ją ocenia. Dani doświadcza tragedii i przeżywa żałobę, więc Christian odkłada rozstanie i proponuje jej wspólny wyjazd na festiwal do Szwecji, zachwalany przez jednego z przyjaciół chłopaka, Pellego (Vilhelm Blomgren). Grupa dociera na miejsce, na pięknej łące w złocistych promieniach słońca bierze pierwsze narkotyki i korzysta z uroków szwedzkiego lata. Tak zaczyna się zabawa.Pierwszy akt filmu to w zasadzie obyczajowy dramat o interpersonalnych relacjach, związkowych napięcia i osobistych tragediach. Jednak pomimo tragicznego wydarzenia będącego centralnym punktem tej części, całość rozgrywa się w znajomych, codziennych realiach. Bary, mieszkania, domy bohaterów to typowe zachodnie wnętrza. Miasta stanowią tło wydarzeń. Kolorystyka oscyluje wokół brązów i szarości. Bohaterowie wyglądają jak przeciętni amerykańscy studenci. Tarcia, konflikty i problemy są zrozumiałe i łatwe do wyobrażenia. Niepokój co prawda narasta za sprawą tragedii Dani, jednak obudowany dużą dozą humoru i zwykłej codzienności pozostaje w ukryciu.To wszystko zmienia się w Szwecji. Bohaterowie docierają na miejsce festiwalu izalewa ich słońce i ciepłe, pastelowe barwy. Do tego wszechobecna natura, a w szczególności kwiaty sprawiają wrażenie, jakby bohaterowie znaleźli się w mitycznej krainie szczęścia, we współczesnym ogrodzie Eden. Folklorystyczny klimat i sielskość szwedzkiej wioski wyrażona jest za pomocą wielu współgrających ze sobą elementów –mieszkańcy wioski wyglądają, jakby zatrzymali się w XVI wieku; noszą jasne, haftowane w kwiatowe wzory stroje; zajmują się rolą, gotowaniem, szyciemizbieractwem; wszystkie budynki są drewnianei ozdobione dziwnymi malowidłami i starodawnymi runami. Mieszkańcy wioski tworzą swoistą komunę, zamkniętą w swoim czasie i w swojej kulturze, do której dają dostęp nielicznym „szczęściarzom” zaproszonym przez młodych członków społeczności. I to właśnie w tym pastelowym, wręcz jaśniejącym otoczeniu reżyser zaczyna budować prawdziwą grozę. Niby wszystko jest w porządku, niby nic się nie dzieje, niby każde dziwne zachowanie można wytłumaczyć odmiennością kulturową i panującymi w wiosce tradycjami, ale gdy zaczynają znikać ludzie przerażenie dosięga wszystkich bohaterów.Jednocześnie dramat rozpadającego się związku Dani i Christiana oraz poszczególne konflikty między innymi bohaterami nie ustają, a wręcz nasilają się. Przyjacielecoraz bardziej oddalają się od siebie i każdy przeżywa wydarzenia festiwalowe osobno i w inny sposób, zwracając uwagę na różne elementy, co tylko potęguje strach. Zatem oprócz jawnie przerażających obrzędów mieszkańców wioski widz doświadcza poszczególnych dramatów każdego bohatera, a w szczególności rosnące jsamotności i przerażenia Dani, a także jej żałoby. Jednak trudno tu mówić o typowej grozie horroru, bowiem reżyser dodaje do tej już oszałamiającej mieszanki humor. Przełamuje strach absurdem niektórych scen i humorystycznymi komentarzami bohaterów, a także rozgrywkami między nimi. Narastające napięcie i groza krwawych momentów są przerywane komicznymi wstawkami. I chociaż wydawać by się mogło, że zabieg ten zabije atmosferę horroru, to wręcz przeciwnie –zostaje ona wyraźnie podbudowana. Warto tu zaznaczyć, że część absurdu wynika z groteskowej fizyczności niektórych obrzędów –nagich ciach kiwających się do rytmu, dziwacznych tańców, okrzyków, jęków i min. Cielesność jest tu bardzo ważnym czynnikiem, to ciałem i gestami mieszkańcy wioski uczestniczą w obrzędach i komunikują się z przyjezdnymi, to ciałem Dani przeżywa swoje emocje, zdeformowane ciało wioskowego dziecka obrazu jej nienormalność całej społeczności. Wreszcie to ciała i dokonywane na nich zabiegi potęgują napięcie i lęk, który dosięga widza pomiędzy groteską zdarzeń. W „Midsommar” widz staje się kolejnym obserwatorem obcych, dziwnych i w końcu groźnych celebracji szwedzkiej wioski. Wydarzenia rozwijają się powoli, napięcie rośnie i spada, absurd i groteska pojawiają się i ustępują miejsca grozie. Punktów kulminacyjnych jest wiele, a pomimo klasycznego motywu z horrorów, czyli kolejnego znikania bohaterów, nic tu nie jest klasyczne. Reżyser bawi się percepcją widza do tego stopnia, że w niektórych scenach wprowadza silne falowanie i deformacje tła, które mogą być obrazowaniem sposobu widzenia bohaterów po narkotycznych, ziołowych napojach lub zaznaczenie monirycznego charakteru wydarzeń. Również długość filmu wpływa na postrzeganie widza –z każdą minutą drugiego aktu, który coraz bardziej przybliża doświadczanie rzeczywistości przez Dani, widz coraz bardziej wchodzi w ten świat, coraz więcej w nim rozumie lub ignoruje, coraz mniej przestaje mu przeszkadzać. Nic tu nie jest oczywiste, nic nie jest do końca pewne, wszystko wygląda jak z idyllicznego snu pomieszanego z koszmarem. Podsumowując, „Midsommar” Ariego Astera to dzieło wykraczające poza jeden gatunek filmowy, splatające ze sobą kontrasty, zmuszające widza do zatopienia się w filmie całym sobą. Opowieść snuta przez reżysera dotyka jednocześnie takich kwestii jak żałoba, zdrada, rozpad związku czy samotność, jak i szaleństwo, potrzeba akceptacji i tolerancja. Groza absurdalnej rzeczywistości przeplata się z grozą zupełnie ludzkich, codziennych, normalnych problemów, co tylko potęguje wydźwięk filmu. Przeżywanie filmu przypomina zatapianie się w halucynogennym transie. Otrząśnięcie się z niego może nie być takie proste
1,878 total views, 4 views today