Na przykładzie wyziębionej relacji córki zołzy zatrudnionej w międzynarodowej korporacji naftowej i ojca emeryta, nauczyciela muzyki, próbującego ją wyzwolić z gorsetu narzuconych ról.
Kobieta (świetna Sandra Hüller) jest trzydziestoparoletnią menedżerką oddelegowaną do Bukaresztu, by wycisnąć ostatnie soki z gorszego sortu pracowników z zacofanej Europy Środkowo-Wschodniej. Arogancka, kłamie, manipuluje, zwalnia ludzi, udowadniając na każdym kroku, jak bardzo utożsamia się z maską wytrawnej, pozbawionej zasad bizneswoman. Ojciec – jej żywe przeciwieństwo (Peter Simonischek) – uwielbia prowokować i robić z siebie błazna, jak gdyby autokompromitacja poprzez zgrywanie wyluzowanego coacha nieudacznika leżała w jego naturze. Zderzenie tych skrajności stanowi główne źródło humoru.
Wygłupy ojca mają oczywiście wyraźny cel. Przeszkadzając córce w wypełnianiu zawodowej misji, obnażają jej ambicję, zależność od układów, jednocześnie rozbudzają tęsknotę za czymś, co dawno utraciła. Kobietę, która budziła litość, a nawet obrzydzenie (scena seksu z jej udziałem przejdzie do historii kina), nagle zaczyna się rozumieć i lubić. Wizualnie nie jest to żadne arcydzieło. Dobra telewizyjna robota w stylu reality show. Można się czepiać, że trwa zbyt długo, początek należałoby porządnie skrócić. Ale to wszystko przestaje się liczyć wobec autentyzmu i terapeutycznej mocy filmu. W sam raz dla cierpiących z powodu przepracowania, odczuwających obezwładniającą pustkę zawodowych kontaktów widzów, którzy panicznie unikają odpowiedzi na krępujące pytania w stylu: kim są, jak osiągnąć szczęście, co znaczy dom i rodzina? „Toni Erdmann” został kompletnie pominięty przez canneńskie jury, uhonorowany za to pięcioma Europejskimi Nagrodami Filmowymi. Czy dostanie Oscara, przekonamy się za miesiąc.
3,361 total views, 7 views today