Film opowiada – chaotycznie i brawurowo, posiłkując się strategiami kina gatunków, m.in. filmu gangsterskiego i szpiegowskiego, melodramatu, komedii muzycznej, kina drogi – o przygodach
Ferdinanda (nazywanego – ku swojemu niezadowoleniu – Pierrotem) , paryskiego intelektualisty znudzonego mieszczańskim życiem u boku żony, i Marianne, dziewczyny, wplątanej w nielegalne interesy i mafijne porachunki… Para zmuszona jest do ucieczki na południe Francji, które staje się na krótko sielankową niemal przestrzenią dla rozwoju miłosnej relacji. Spontaniczna para po drodze kradnie, naciąga turystów i wreszcie morduje, w międzyczasie rozmawiając o życiu ludzkim i wszystkim co jest z nim związane.
Spiętrzenie konwencji gatunkowych i filmowych środków wyrazu otwiera przed głównymi aktorami pole nieskrępowanej ekspresji, eksperymentu z różnymi sposobami gry. Dla Jeana-Paula
Belmondo to również okazja do rozwinięcia ekranowego wizerunku, który zbudował we wcześniejszych filmach Godarda „Do utraty tchu” i „Kobieta jest kobietą”. Jego Ferdinand/Pierrot ma wiele cech Michela Poiccarda, którego idolem był Humphrey Bogart – Belmondo zresztą często bywał nazywany francuskim Bogartem czy Jamesem Deanem. Belmondo pokazuje w „Szalonym Piotrusiu” żywioł komediowy (przerysowanie gestów, sarkazm, „zgrywanie się”) i operetkową niemal lekkość właściwą dla komedii muzycznej. To z pewnością jedna z bardziej złożonych filmowych ról Belmondo, który pokazując pełnię swoich możliwości (również kaskaderskie czy sentymentalno-dramatyczne), jednocześnie gra z ujmującą swobodą, bez głębokiego emocjonalnego zaangażowania, jakby mimochodem, dla przyjemności własnej i widzów.